niedziela, 28 czerwca 2015

Twenty

8 komentarzy:
Justin Bieber

Nate położył pluszowego manatowca* na mojej klatce piersiowej, którego niechętnie dotknąłem.

Był aksamitnie miękki i miał plastikowe, czarne oczy. Pogłaskałem go.

- Wypchane zwierzęta - uśmiechnąłem się. - Co ona myśli, że jestem dzieckiem?

Nate wzruszył ramionami.

- Nie powinien tego mówić, ale odwaliłeś kawał dobrej roboty z udawaniem.

Nate był bardziej opryskliwy niż zazwyczaj. On nigdy taki nie był. Przytuliłem pluszaka do piersi.

- Jaki jest kurwa twój problem? Zachowujesz się jak gówno cały tydzień. Leżę w szpitalnym łóżku, wrzuć trochę na luz.

Nate spoczął na łóżku obok mnie i splótł swoje palce. Spojrzał na moje śmieszne śniadanie.

- Chciałbym wiedzieć w jaki sposób masz się zamiar stąd wydostać nie jedząc

- Nie mam apetytu. Wygoogluj sobie, to dość częsty objaw.

Nate westchnął przez nos. Zamknął oczy i odchylił się na krześle. Przewróciłem na niego oczami.

- Wiesz - zacząłem. - Możesz po prostu przysłać tu niespodziewanie Lexie, a ona mnie nakarmi. Czy to nie brzmi upokarzająco?

- Nie myśl, że nie próbowałem, Justin. Niestety, ale była zbyt zdruzgotana, gdy powiedziałem jej o tym, że nie chcesz jej widzieć, że byłoby śmiesznie gdybym ją teraz o to poprosił.

- Nie chcę żeby ona oglądała mnie. To pierdolona różnica.

- Oh więc jej to powiedz! - Nate wstał i zaczął krążyć. Nigdy nie widziałem go tak wzburzonego. Zawsze był spokojny. - Poza tym i tak odwaliła kawał brudnej roboty za mnie.

Brudnej roboty. Zabolało.

- Zobaczę ją, gdy stąd wyjdę - wymamrotałem. - Kiedy wydostanę się z tego gówna, ogolę i będę bardziej przypominał siebie.

- Jesteś żałosny. Jestem pewien, że widziała cię w gorszych sytuacjach.

Wymieniliśmy się spojrzeniami. Mój brat był pieprzonym dupkiem. W garniturze i po świeżym prysznicu na pewno miał przewagę.

- Nie miałem innego wyboru Justin i wiesz co? Pracowała. Jest mi teraz jedynie przykro, że wciągnąłem w to tą biedną dziewczynę. Wymierzyłeś w nią pistoletem ty szalony sukinsynie!

Skrzywiłem się. Mm, więc Lexie opowiedziała mu o pistolecie.

- Tak, powiedziała mi o tym - powiedział. - I zanim zapytasz, mam tę broń. Nie dostaniesz jej z powrotem.

- Ona jest tutaj?

- Och oczywiście, jak cały czas. Siedzi w holu jak jakaś sierota - Nate dotknął palcem mojego manatowca.

- Nie dotykaj jej! - powiedziałem.

- Przepraszam? - jego oczy powiększyły się.

- Co wy w ogóle robiliście?

- Sprzątaliśmy twój syf. Dbaliśmy o królika. Pakowaliśmy twoje rzeczy.

Kiwnąłem głową. Tak, mój pobyt tutaj dobiegł końca. Jadę do domu... ale jakiego? Do domu wujka czy domu w Denver? A może Nate wysłał mnie na odwyk? Czułem się dziwnie w tej sprawie.

W rzeczywistości nie mogłem myśleć o niczym innym niż Lexie. Ale myśli o nią napawały mnie wstydem i poczuciem winy.

- Mogę odejść? - spytałem.

- Zjedz śniadanie.

Tylko Nate mógł mówić do mnie w ten sposób. Tylko on powodował, że czułem się jak dziecko.

Zacząłem grzebać w omlecie, którego zamówiłem. Myślałem o Lexie w holu, o czekającym Nate'cie. Czekają na mnie. Minęło pięć dni odkąd trafiłem do szpitala. Miałem swój własny pokój i swoją pielęgniarkę.

Mój omlet był zimny i jak guma. Wziąłem tylko parę kawałków i spojrzałem na Nate'a.

Nie chciałem wyglądać żałośnie, ale taki byłem.

- Och Boże, Justin - podszedł do mnie i chwycił tył mojej szyi, przyciskając swoje czoło do mojego. Pachniał wodą kolońską i jesienią. Mój starszy brat. Zamknąłem oczy, aby pozbyć się łez.

- Dlaczego jestem taki popierdolony? - szepnąłem.

- Hej mały, nie jesteś - pogładził moją szyję. - Kocham cię kolego, twój braciszek cię kocha.

Moje gardło zacisnęło się. Czy on próbuje doprowadzić mnie do łez?

- I Lexie cię kocha, Justin. Naprawdę cię kocha, nie widzisz tego?

Wyprostował się i odwrócił nagle. Przysunął dłoń do twarzy.

- Zabieramy cię dzisiaj do domu - odchrząknął i zapanował nad swoim głosem. - Musisz zjeść tylko śniadanie, pokaż, że wracasz do zdrowych. Lekarz cię zbada, psychiatra również. Bądź miły, dobra?

- Obiecuję. Będę.

- Dobra kolego. Idę wypełnić resztę formalności. Przyniosłem ci jakieś ubrania.

Myślałem o ubraniach z mojej chatki. Nie miałem ich wiele, nie myślałem o swoim wyglądzie wtedy. A teraz? Teraz będę oglądał Lexie.

- Ciepłe ubrania? - spytałem.

Nate był przy drzwiach, musiał usłyszeć niepokój w moim głosie.

- Kilka rzeczy jest moich - uśmiechnął się. - I są ciepłe.

Mój lekarz był młodym Hindusem. Widziałem go raz, może dwa razy dziennie. Nazywał mnie pan Bieber i był naprawdę miły.

- Zjadł pan swoje śniadanie, panie Bieber. To już coś.

Uśmiechnąłem się i skinąłem głową. To prawda. Zjadłem całego omleta, jakieś owoce, wypiłem sok pomarańczowy i zjadłem tosty.

Dr Parikh słuchał bicia mojego serca i patrzył w moje oczy.

- Panie Bieber, musi pan nadal brać Librium przez minimum tydzień. Przepiszę ci nową dawkę. Będziesz miewał drgawki, jeśli nie będziesz tego zażywał. Nie wolno ci pić.

- Nie będę pił - obiecałem.

Podał mi resztę istotnych informacji i uścisnęliśmy sobie dłonie.

- Musi pan o siebie dbać, panie Bieber.

Moim psychiatrą była wysoka kobieta z szaro-blond włosami. Usiadła u brzegu mojego łóżka.

- Wybierasz się stąd na odwyk? - spytała. - Gorąco polecam. Mamy połączenie z New Mercies. Ich program trwa trzydzieści dni i jest skuteczny.

Bądź miły, powiedział Nate. Uśmiechnąłem się.

- Czuję się dobrze.

Moje kochanie.

Zamknąłem oczy. Noc, gdy Lexie pojawiła się w domu... to wszystko alkohol.

- Justin, dobrze się czujesz?

Spojrzałem na psychiatrę.

Otworzyłem usta, aby zagrozić jej moim wujkiem prawnikiem, ale zacisnąłem zęby. Miałem być miły.

- Mam dobre wsparcie ze strony rodziny i przyjaciół. Nie będę pił.

Wypytywała mnie przez kolejne dziesięć minut. Zapytała czy miałem myśli samobójcze. Spytała czy chciałem kogoś zabić. Dzięki Bogu, że nie wiedziała o tym pistolecie.

- Po zarejestrowaniu formularza informacyjnego, wyślemy notatki do psychiatry w Denever.

- Oczywiście - powiedziałem. Kurwa, chciałem być pod wpływem narkotyków przez jakiś tydzień.

Wreszcie wyszła.

Nate wrócił rozpromieniony. Dostał zgodę na moje zwolnienie.

- Wyjdź, gdy będziesz gotowy. Czekam na zewnątrz.

Boże, mógłbym go pocałować. Pożyczył mi ciemną parę spodni od Armaniego i zielonkawy sweter w serek. Przebrałem się szybko, rozkoszując się dotykiem prawdziwych ubrań na mojej skórze.

W łazience musiałem chwycić się wieszaka na ręczniki, wszystko było dla mnie jak na łódce. Cholera, byłem słaby. I nie wyglądałem gorąco. Muszę się ogolić jak najszybciej, a tymczasem unikać swojego odbicia. Ono nie nastawi mnie psychicznie na spotkanie z Lexie.

Nic mi nie pomoże.

Trzymałem swojego pluszowego manatowca i usiadłem na łóżku. Musiałem spędzić tak kawał czasu, bo Nate wszedł i uśmiechnął się niepewnie.

- Hej kolego, wyglądasz dobrze.

- Och tak, dziękuję - wygładziłem dłonią swój sweter.

- Masz wszystko? - spytał, podnosząc moją torbę i widząc jak trzymam pluszaka. - Masz swojego przyjaciela?

- Tak.

- Papierkowa robota załatwiona, musisz się tylko podpisać.

- Dobrze.

Wstałem ostrożnie. Nate owinął swoją rękę wokół mojego ramienia. Nie wiem za co jestem mu bardziej wdzięczny. Zapisałem swoje nazwisko na dwóch kartkach, a pielęgniarki życzyły mi szybkiego powrotu do zdrowia. Nate prowadził mnie do holu, patrzyłem w płytki.

- Oto on! - ogłosił Nate. Nie patrzyłem w górę. Zobaczyłem na płytkach zbliżającą się postać. Kurwa, wciąż mam na sobie szpitalne bransoletki. Zerwałem je.

Lexie buty zasłoniły mój widok. Spojrzałem na brata. Odsunął się, ale nadal na nas patrzył.

Dotknęła mojego ramienia, spojrzałem szybko w jej oczy. Ciemne, duże, pełne niepokoju.

- Dzięki - powiedziałem, pokazując pluszaka.

Mój wstyd mnie przerażał.

- Podoba ci się?

Lexie splotła nasze dłonie razem. Pamięć migotała mi w ciemności, Lexie zabierająca moją broń.

- Tak, to jest miękkie...

Staliśmy tak przez chwilę, Lexie głaskała moje dłonie i nadgarstki. Znajome uczucie przeszło między nami, skóra w skórę.

Nate wyprowadził nas na zewnątrz. Zimne powietrze wirowało wokół mnie. Październik na wschodnim wybrzeżu... więc ja żyję. Naszym pierwszym przystankiem była apteka.

Zakupiliśmy moje leki i zatrzymaliśmy się na parkingu. Kupił mi także Sprite z automatu. Umieściłem pigułkę na języku, myślami wychodząc za samochód.

- Lexie patrzy - syknął. - Weź to.

Połknąłem tabletkę i popiłem.

- Możesz spróbować nawiązać z nią kontakt wzrokowy - powiedział.

- Staram się.

Usadowiłem się na tyle samochodu Nate'a i odwzajemniłem uśmiech Lexie.

Laurence siedział w klatce na przednim siedzeniu.

- O co chodzi? - szepnęła Lexie, gdy myślałem o Wendy i zwierzętach.

- Miałem... trochę warzyw. W lodówce.

- Wiele wyrzuciliśmy, a co mogliśmy to zjedliśmy.

Gniew nade mną zapanował, gdy wyobraziłem sobie mojego brata i Lexie razem gotujących. Odwróciłem wzrok w stronę okna, a Lexie chwyciła moją dłoń.

Librium zaczęło działać, gdy tylko wyjechaliśmy na autostradę. Lexie pozwoliła, abym położył głowę na jej kolanach i wyciągnął się.

- Gdzie jedziemy? - powiedziałem cicho.

- Do domu twojego brata.

- A potem gdzie jedziemy?

- Gdzie chcesz jechać? - przejechała palcami po moich włosach.

- Gdziekolwiek będziesz ty.

- Wtedy wrócisz do Denver ze mną. Będę o ciebie dbać, Justin.

Zasnąłem od dotyku palców Lexie na mojej twarzy.

Obudził mnie piskliwy głos mojego bratanka.

- Wujek Justin, wujek Justin!

Mój siostrzeniec jest jak terror. Nate roześmiał się i opuścił samochód.

Być może ja i ośmioletni Owen to jak Nate zajmujący się mną.

- Wow - mruknęła Lexie, przyglądając się domowi mojego brata. Poczułem ukłucie gniewu wynikające z zazdrości.

Najpierw razem gotują, teraz ona zachwyca się jego posiadłością. Czy takie rzeczy Lexie lubiła?

- Możemy... - potarłem szczękę. - Ja mogę... - kurwa, te leki plątały moje myśli. Co ja w ogóle próbuję powiedzieć?

Nate otworzył moje drzwi, a Owen rzucił się na moje kolana. Valerie śpieszyła nam na spotkanie, ciągnąc Madison za rękę.

Moja siostrzenica jest spokojna, dzięki Bogu.

Wyniosłem Owena z samochodu. Wszyscy się na mnie gapili. Wszyscy. Nate, Valerie, mój siostrzeniec i siostrzenica, Lexie. Chciałem się ulotnić.

Zaczęło się niezręczne powitanie. Valerie przytuliła Lexie, potem mnie. Pocałowałem ją w policzek Moja siostrzenica przytuliła się mnie.

- Hej Val - wymamrotałem. - Hej Maddie. Owen uczepił się mojej nogi.

Nigdy nie odłożyłem pluszaka i dłoni Lexie.

Była trzecia po południu. Valerie zrobiła zamieszanie o obiad.

- Nie jestem głodny - wymamrotałem. Czułem się jak śmierć.

Lexie i Valerie pogrążone były w rozmowie na temat książki  Inheritance Cycle.

Nate wyprzedził mnie z walizkami.

- Postawię tutaj dwie - powiedział, kierując się do piwnicy. - Może być?

- Mm.

- Maddy chce popatrzeć na twojego królika. Umierała ze spotkania z nim.

- Oczywiście - powiedziałem. Lepsza Madison niż Owen.

Piwnica była wykończona własnym aneksem kuchennym, była sypialnia, wanna i telewizor. Chciałem być tu tylko z Lexie.

Nate potarł moje plecy i wymieniliśmy się spojrzeniem.

- Powiem Lexie gdzie jesteś - powiedział, na co skinąłem głową. Teraz już wiem. Mam najlepszego brata na świecie.


* Manatowiec - ssak z rodziny wodnych ssaków łożyskowych z rzędu syren.

Zostały dwa rozdziały do końca. Proszę o komentowanie :)

"21-letniej Ashlyn mówiono, że praca jako striptizerka i towarzyszka może przynieść jej prawdziwe kłopoty. I kiedy te kłopoty faktycznie nadeszły, lokalny gangster Justin Bieber jest do niej wysłany przez los. Ale czy bycie z nim nie jest dla niej większym problemem niż zanim go znała? "


środa, 10 czerwca 2015

Nineteen

15 komentarzy:
Lexie Catalno

Obudziłam się nagle. W pokoju było ciemno i zimno, zajęło mi trochę czasu zanim przypomniałam sobie gdzie jestem. Byłam w chatce, w Genewie w Nowym Jorku. 

Pod drzwiami od łazienki widziałam pasek światła.

Boże, Justin...

Oparłam się o zagłówek łóżka i przytuliłam do siebie kołdrę. Był chory czy po prostu korzystał z łazienki? Miał tam jakiś tajny zapas alkoholu? Wpatrywałam się w ciemność, chcąc opróżnić swój umysł. 

Wewnątrz siebie czułam rozdrobione fragmenty mojego serca. Mój biedny, piękny kochanek.... co się z nim działo?

Wyglądał jak gdyby był lżejszy o 20 kilogramów, jego oczy były dzikie i szkliste. Na jego przystojnej twarzy malował się niechlujny zarost. Jego włosy rosły w dół karku. Co najgorsze, nie miał w sobie swojego dumnego ducha. Był jak... zepsuty.

Moje myśli rozwiały się, gdy go zobaczyłam. Dlaczego myślę, że mogę utrzymać dystans? Dlaczego miałabym chcieć? Miłość jest nieugięta.

Zegar nocny wskazył 5:12. Nic dziwnego, że czułam się jak wrak, po którym przejechał pociąg.

Wyszłam z łóżka i włożyłam na siebie swoją tunikę. W walizce miałam piżamę, ale ona była w samochodzie, a ja nie miałam ochoty zostawiać Justina tej nocy nawet na krok.

Nie chciałam, by obudził się sam. Już nigdy.

Podeszłam do drzwi od łązienki i nasłuchiwałam.

- Justin?

Cisza.

Zapukałam delikatnie.

- Mam się dobrze - powiedział, a jego głos był cichy. Wyglądało na to, że siedział na podłodze. 

- Jesteś pewien?

- Mm, j-ja...

Słyszałam szuranie, a potem ciszę.

Ostatniej nocy, gdy obserwowałam jego łapczywy oddech przez sen zastanawiałam się, czy nie nabawił się jakiegoś alkoholowego zatrucia. 

- Jesteś chory?

- Kac - powiedział. - Ale to nic.

Jego ton głosu w zupełności mnie nie uspokoił.

Pewnie wyrzygiwał swoje wnętrzności.

Na nowo usłyszałam szuranie, a potem wymioty. Dźwięki były zachrypnięte i bolesne. Przysunęłam się jeszcze bliżej drzwi. Typowy Justin, cierpiący sam.

Dlaczego chce się przede mną ukrywać?

Powinien wiedzieć, że nawet naładowany pistolet mnie nie odstraszy.

Wybudziłam się już całkowicie, więc zaczęłam krążyć wokół sypialni. Włożyłam na siebie swoje leginsy. Pościeliłam łóżko.

Woda w toalecie się spuściła, ale Justina nie było słychać.

Chodząc po domu, zaczęłam dalej go sprzątać. Opróżniłam popielniczki, wstawiłam pranie. Zmieniłam wodę Laurencemu i dałam mu jeść. Biedny facet, musiał widzieć tyle rzeczy...

Moje oczy błądziły po stole w kuchni, gdzie leżały jego strony. Poczułam znajome ukłucie zdrady. Myślałam, że Justin i Cludia spiskują przeciwko mnie. 

Czy Justin stara się manipulować moimi odczuciami na temat tego, co on zrobił?

Moje serce nie zostało wykonane z papieru. To była fikcja. To było moje życie.

Ruszyłam do sypialni, gdy usłyszałam krzyk..

- Justin! - pieprzyć to, wtargnęłam do łazienki.

Justin siedział skulony w kącie, tuląc swoje nogi do siebie. Zapach wymiocin unosił się w powietrzu.

- O Boże, kochanie - szepnęłam, klękając u jego boku i głaszcząc jego włosy. Całe jego ciało się trzęsło. Był przesiąknięty potem.

- Lexie, Lexie...

Chwycił za moje ramię. Nigdy wcześniej nie widziałam takiego strachu w jego oczach, 

- Justin, już dobrze. Słuchaj mnie, nic się nie stało.

Za każdym razem, gdy brałam jego włosy do tyłu, jego czoło pociło się jeszcze bardziej. Jego serce biło jak szalone.

- Xanax - wymamrotał. - Daj mi jednego. Xanax. W k-kuchni.

- Justin, nie sądzę...

- Lexie! 

Pobiegłam do kuchni. Dobra, Xanax. Znaleźć Xanax. Może Justin był uzależniony. Kurwa, to było właśnie to. Kurwa. Czy on potrzebuje jakiegoś leczenia? Co on robił więcej niż pił?

Panika uniemożliwiała mi skupienie. Moje ręce wędrowały po stole i szukały tabletek. Kurwa, kurwa, kurwa. Które to? Dlaczego Justin ma wszystkie pieprzone leki razem?

Wreszcie znalazłam Xanax. Chwyciłam je i znowu pobiegłam do Justina. Woda kapała z jego włosów. Wziął tabletkę, pogryzł ją i połknął. Jego twarz wykrzywiła się z obrzydzeniem.

Trzymałam się jego boku, a on uśmiechnął się do mnie ponuro.

Boże, odrzuciłam na teraz swoje emocje. W moich oczach formowały się łzy, ale je od siebie odrzuciłam. Kurwa, nie mogę patrzeć na Justina. Na człowieka, który kiedyś był pełen kontroli i zadowolony z siebie.

Spryskałam jego twarz wodą. Pił ze złożonych dłoni. Próbowałam pocierać jego plecy, ale wzdrygał się od mojego dotyku. Jego skóra była jakby w ogniu.

- Justin, co mogę zrobić? Co się dzieje? To... - to nie wygląda mi na kaca.

Justin skulił się ponownie. Otworzył usta, ale na nowo skierował się do toalety, by wymiotować. W jego żołądku nie było już nic. Nic tylko woda i żółć no i niebieski Xanax.

- Och, kurwa... - jęknął.

Dopadły go gwałtowne dreszcze.

Złapałam za jego rękę i ścisnęłam ją.

- Justin - powiedziałam bezradnie.

Wydawało się jakby walczył sam ze sobą. 

- Musimy... musimy udać się do szpitala - szukał moich oczu, ale błądził po płytkach. - Wszystko dobrze, musimy tam po prostu iść, Lexie.

Uchwyt jego dłoni był słaby.

Alkohol przestawał działać. Powinnam się tego domyślić, ale nigdy nie byłam czegoś takiego świadkiem. Boże, ja nie znam żadnego alkoholika.

Oprócz Justina.

- Tak, w porządku - powiedziałam. Musimy być teraz silni. Musiałam być spokojna. - Dobra...

- W-wsadź mnie do samochodu - mamrotał i zaczął czołgać się w stronę drzwi. - Twój telefon. Genewa...

Niepokój Justina był zaraźliwy. Bicie mojego serca przyśpieszyło, a dłonie mi drżały.

Pomogłam Justinowi przejść przez dom do gangu. Zwymiotował przez barierki.

Wciąż miał na sobie bokserki i te stare, smutne kapcie. Nie mogę na nie patrzeć. Nie teraz.

Poprowadziłam go do samochodu tak szybko jak mogłam. Opadł bezwładnie na fotel. Wróciłam szybko do domu po buty i moją torebkę.

Szpital w Genewie był jakieś cztery mile stąd. Położyłam swój telefon na udzie i włączyłam GPS'a. Ścisnęłam ramię Justina.

- Już dobrze - powiedziałam. - Dojedziemy tam za osiem minut. Pięć minut. Kocham cię, Justin.

Jeśli mnie słyszał, nie dawał żadnych wskazówek. Oparł się o drzwi samochodu. Podskakiwał lekko, gdy jechałam, ale nie miałam zamiaru zwalniać. Jechałam szybko jak diabli. Moje reflektory poruszały się szaleńczo wśród chłodnej ciemności.

- Tutaj! - krzyknęłam uradowana, gdy dojechałam na North Street. Justin zachwiał się. - Przepraszam.

Spojrzałam na niego i nacisnęłam na hamulec. Mój krzyk wypełnił cały samochód. Opony zapiszczały.

Całą drogę do szpitala obejmowałam Justina.

Muszę powiedzieć zrozumiałe słowa. Muszę to dobrze wyjaśnić. Moje serce było z Justinem.

Wpadłam na ostry dyżur.

Patrzyłam jak wciągają go na nosze. Jego ciało było pięknie martwe.

Próbowałam się do niego dostać, zderzyłam się z pielęgniarką.

- Mój chłopak! - krzyknęłam. Mój chłopak?

- Hej, słuchaj mnie - zwróciła się do mnie jedna z pielęgniarek. - Potrzebujemy cię teraz. Jak się nazywasz?

- Lexie. Lexie Catalano.

Rozejrzałam się po raz pierwszy. W holu był jedynie starszy człowiek i młodsza para. Wszystkie pary oczu skierowane były na mnie.

- Dobrze, jak nazywa się twój chłopak? Przyniósł ze sobą dokumenty? - pielęgniarka prowadziła mnie do recepcji. Chciałam krzyczeć i prosić, by go ratowali.

Przez następne piętnaście minut odpowiadałam na pytania i wypełniałam jakieś dokumenty. Każde pytanie przypominało mi jedynie to jak mało wiem na temat Justina.

Przynajmniej nie wrzeszczałam. Lęk i strach powstrzymywał moje łzy.

- Co oni robią? Czy dadzą radę powstrzymać napady?

- On jest bardzo odwodniony. Wiesz jak długo pił? Jak wiele razy w przeszłości miał płukany żołądek?

Nie wiem. Nie wiem. Nie wiem!

Ile razy miał płukany żołądek...

Przypomniałam sobie Justina z butelką w dłoni. Chciałam krzyczeć. On wiedział, że to się stanie, prawda? Zmierzał do tego od dawna.

Koło szóstej rano zostałam wezwana przez pielęgniarkę.

- Zadzwonię do ciebie tak szybko, jak tylko jego stan będzie stabilny.

Powlokłam się do holu.

Ludzie przychodzili i odchodzili.

Wygooglowałam skutki przedawkowania alkoholu.

Zagrożenie życia.

Picie w dużej mierze od tygodni.

Pobudzenie, drgawki... śmierć.

Czy moja noc z Justinem była ostatnią? Jeśli go straciłam... jak będę żyć?


Przejrzałam swoje kontakty. 

Mama, tata, Abby, Chad, Claudia, Nate...

Powinnam zadzwonić do Nate'a. Gdzie on był? Może spędził noc w Genewie, chociaż wątpię. Pewnie pojechał do domu.

- Lexie?

Recepcjonistka uśmiechnęła się do mnie.

- Możesz go teraz zobaczyć. Na korytarzu, pierwsze łóżko po lewej.

Mój strach powrócił na nowo.

- Dzięki - powiedziałam.

Chwyciłam swoje rzeczy i ruszyłam w wyznaczonym kierunku na OIOM. Zamrugałam kilkakrotnie, biel szpitala mnie raziła. Rozglądałam się i widziałam tylko monitory, łóżka i zasłony. Słyszałam niskie głosy i jęki. Lekarze i pielęgniarki kręcili się w tą i z powrotem, celowo mnie ignorując.

Pierwsze łóżko po lewej stronie.

Nikt się do mnie nie zatrzymał.

Justin leżał na szpitalnym łóżku z pochyloną głową. Rzep przyczepiony był do jego nadgarstków i kostek, miał cewnik. Jego kroplówka była już w połowie pusta. Monitor pokazywał stan jego zdrowia. Przełknęłam ślinę i podeszłam bliżej. Smutek miażdżył mi serce. Ja to zrobiłam. Przeze mnie tu leży. Sprawiłam, że stał się alkoholikiem. Przeze mnie zaczął pić.

Dotknęłam jego klatki piersiowej.

- Justin? - wyszeptałam, chociaż wiedziałam, że nie może mnie usłyszeć.

Trzymałam rękę na jego ciele, znalazłam telefon i wykonałam połączenie.

Słuchałam dzwonka.

Kiedy już myślałam, że nikt nie odbierze, usłyszałam kliknięcie i głos Nate'a.

- Cześć Lexie, wszystko w porządku?

Zaczęłam zanosić się płaczem.


Wiem, że dodaję strasznie szybko rozdziały, ale to taka rekompensata za to, że nie było tutaj nic prawie dwa miesiące, chyba wam to nie przeszkadza? Jak wspominałam już niedługo koniec opowiadania, ale to dobrze, bo męczy mnie styl pisania autorki. Lubię to opowiadanie, ale jest strasznie mało opisów uczuć, może tylko ja to odczułam, nie wiem.

Co do nowego tłumaczenia - zdecydowałam się!
Miałam wczoraj krótką chwile, więc postanowiłam czegoś poszukać no i znalazłam. Opowiadanie nazywa się Escort i różni się od Night Owl, ale również jest zaliczne do +18. Niżej znajdziecie do niego link. Miło by było, gdybyście zajrzeli i zostawili po sobie jakiś znak.

"21-letniej Ashlyn mówiono, że praca jako striptizerka i towarzyszka może przynieść jej prawdziwe kłopoty. I kiedy te kłopoty faktycznie nadeszły, lokalny gangster Justin Bieber jest do niej wysłany przez los. Ale czy bycie z nim nie jest dla niej większym problemem niż zanim go znała? "


poniedziałek, 8 czerwca 2015

Eighteen

19 komentarzy:
Justin Bieber

Lexie całkowicie zamarła. Jak gdyby zatrzymała czas.

Ja również zamarłem. Nawet moje dłonie drżały, gdy wycelowałem pistolet w jej głowę.

Mój Boże, mam halucynacje.

To nie może być Lexie. Ale to była ona. Światło księżyca podkreśliło jej piękną twarz. Wyczułem słodki zapach jej szamponu.

- J-Justin... - szepnęła. To był jej prawdziwy, prawdziwy słodki głos.

Szła obok ściany. Opuściłem swój pistolet.

- Nie jesteś prawdziwa - odezwałem się.

Ciemne oczy Lexie skierowane były na broń.

- To ja - powiedziała. - Justin to ja. D-daj mi pistolet.

- Dać ci pistolet? - zaśmiałem się i zakręciłem nim na palcu. - Więc co? Możesz jesteś jedynie wytworem mojej wyobraźni, a mój mózg płata mi figle. Nie, dzięki.

- Jestem prawdziwa, Justin. Proszę, to ja.

Lexie sięgnęła po broń. Cofnąłem się, uśmiechając się.

- Och nie. To pistolet Czechowa. Wiesz co to znaczy, prawda? - wymierzyłem w ścianę, patrząc przez lunetę. Myślałem o tym, by wyjść do lasu i zrobić tam małą rundę. Kurwa, to byłoby dobre.

Wilgotna dłoń Lexie dotknęła mojego ramienia. Nasze oczy spotkały się. Zbyt realny, ten dotyk. Poruszyłem palec na spuście.

- Lexie?

- Tak Justin, to ja. Boże, to ja. Pomóż mi.

Zsunęła dłoń z mojego ramienia na pistolet. Wzięła go w palce i odebrała ode mnie.

- Pomóż mi - wyszeptała. - Jak...

Jej ręce drżały na moich.

- Tutaj. Jak teraz.

Z pistoletu wyleciał magazynek.

Lexie zadrżała.

- Wszystko w porządku - mruknąłem. - Teraz jest pusty.

- Mogę... czy mogę...

- Wszystko.

Lexie była tak blisko, że nasze biodra dotknęły się. Rozluźniła pistolet z mojego uścisku. Zabrała cały magazynek.

- Zaraz wrócę - powiedziała. - Zaraz. Obiecuję.

Ruszyła przez drzwi. Podszedłem do okna, ale nie mogłem widzieć tego cholerstwa.

Mój Boże, Lexie tutaj była?

I ja wycelowałem w nią bronią?

Z mojej broni.

Kurwa.

Opadłem na kanapę.

Czy to się dzieje naprawdę?

Zacząłem pić z butelki stojącej na stoliku do kawy. Boże, te rzeczy były okropne.

Nie usłyszałem, gdy Lexie wróciła. Klęczała przede mną, a jej oczy były pełne łez.

- Masz jakieś inne pistolety? Jakieś bronie?

- Nie - wymamrotałem. - Chyba, że nóż kuchenny się liczy.

Sięgnęła po moją butelkę, a następnie spojrzała na mnie.

- Och, Justin. Co się dzieje? Spójrz na siebie.

Zrobiłem to. Miałem na sobie tanie bokserki i kapcie z pomponami.

- Nie są moje... Znalazłem jej tutaj, te kapcie.

Przełknąłem kolejny łyk alkoholu. Nie mogłem myśleć o tym wszystkim. Lexie jest tutaj, ja, broń.

Lexie uśmiechnęła się, a pojedyncza łza spłynęła po jej policzku.

- To dobrze - wyszeptała. - To dobrze - poklepała po moich kapciach. - Są miłe i ciepłe. Musisz zapewnić stopom ciepło.

Przeniosłem swoje stopy na deski. Wpatrywałem się w nie.

- Tak, jest zimno - odezwałęm się.

Lexie gładziła dłońmi moją twarz. Boże, muszę się ogolić. Chciała bym na nią spojrzał. Moje oczy płonęły. Przewróciłem nimi.

- Tam są okna. Zamknij je, proszę.

Dotykałem swojej butelki, gdy Lexie zamykała okna w głównym pomieszczeniu.

- Chcesz spać? Jesteś zmęczony?

- Nie.

- Chcesz zapalić światło?

- Nie.

- Dobrze, a co z ogniem? Chciałabym go zapalić.

Wzruszyłem ramionami,

Obserwowałem jak Lexie dołożyła drewna do kominka. Bez słowa znalazła miecze i poradziła sobie. Po tym zaczęła ładować naczynia do zmywarki.

Bałagan wokół niej był nieobliczalny.

Ja nadal siedziałem na kanapie.

Zdecydowałem się na milczenie.

Ciszę i pijaństwo.

Lexie zrobiła porządek w kuchni. Wrzuciła puste butelki do kosza. Uniosła opróżnioną butelkę Malbeca i zaczęła wylewać z niej resztki.

- Jesteś w stanie przestać pić? - spytała.

Wzruszyłem ramionami i pociągnąłem kolejny łyk ze swojej butelki.

Nie mogłem oderwać od niej oczu.

Tak bardzo jak alkohol władał moim ciałem, zauważyłem jak się zmieniła. Jej włosy były proste i krótkie, opadały w dramatyczny kąt na jej twarz. Jej policzki były szczupłe i widoczne były kości policzkowe. Całe jej ciało było szczuplejsze.

Wstałem i zrobiłem kilka kroków w stronę kuchni.

Musiałem przyjrzeć się jej lepiej.

Lexie zatrzymała się i przyglądała się mi.

Jaki był wyraz jej twarzy? Bała się mnie?

Co za straszne myśli.

Zatrzymałem się tam, gdzie stałem i opróżniłem butelkę.

Mój wzrok zatrzymał się na jej kostkach i łydkach. Jej leginsy nie pozostawiały nic do wyobrażenia. Miała na sobie luźny, długi top.

Stare zaborczności obudziły się we mnie, ale nie poruszyłem się. Trzy miesiące temu uniósł bym jej bluzkę i uszczypał tyłek.

Spojrzała na mnie i objęła się ramionami.

Tak, bała się mnie. Dlaczego miałaby się nie bać? Byłem pijanym czubem, który celował w nią bronią. Teraz stoję i gapię się na jej ciało.

Obserwowałem jak podnosi z podłogi puste butelki. Zatrzymała się przy kominku i wyjęła telefon.

Zdenerwowałem się.

- Z kim piszesz?

Jej oczy przeleciały po całym pokoju. Nadal była piękna.

- Nate. Twój brat.

Zaśmiałem się głośno.

Zacząłem krążyć po pokoju i kopać puste butelki.

- Nate. Pierdolony Nate. On cię tu przysłał?

- Spytał czy przyjadę - odłożyła telefon.

- Och, jak zajebiście słodko. Jesteś tu. Dobrze, że mnie ostrzegł.

- Uważał, że możesz być zły. Myślał, że możesz odejść. Chyba miał rację.

Spojrzałem na nią groźnie.

Zignorowała mnie i zaczęła sprzątać resztę butelek. Ścisnąłem się mocniej za szyję, to moja ostatnia pełna butelka.

- Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwa wylewając tysiące z moich win.

- Zapłacę ci za to. Musisz przestać pić, Justin. Każdy się o ciebie martwi.

- Każdy, huh?

- Claudia, twoi bracia, twój wujek.

- A ty? Co z tobą? - przechyliłem butelkę. Oparłem się o oparcie kanapy.

Oczy Lexie na nowo zaszły łzami. Cholera, nie chciałem, by znowu płakała.

- Nikt nie martwi się o ciebie tak jak ja - powiedziała.

Rzuciła z hukiem butelkę na ziemię i skierowała się w stronę sypilani. Zamknąłem oczy, słysząc jak chodzi po domu i zamyka okna.

Wróciła z kilkoma butelkami, które również opróżniła. Zabrała cały alkohol z lodówki i zamrażalnika.

Jej wzrok wylądował na stole w kuchni. Był pełen butelek, tabletek i dokumentów.

- Są moje - powiedziałem.

Zaczęła czytać moje recepty, a kolejny łzy opuszczały jej oczy.

Blask księżyca padł na stół, oświetlając moje papiery. Lexie czytała kolejne, a wyraz jej twarzy nie ulegał zmianie.

Ośmielony butelką winą chciałem ją spytać, dlaczego nigdy mi nie odpisywała. Dlaczego skoro tak bardzo się martwi, zostawiła mnie na tak długo? Dlaczego? Dlaczego nie jest w stanie mi wybaczyć? Dlaczego nie mogę wybaczyć sam sobie?

Wciąż bałem się spytać.

Jeśli Lexie nie będzie w stanie mi przebaczyć, nie znajdę swojej drogi. Zostawiła mnie samego. Potrzebowałem jej, bo ją kochałem. Kochałem ją, bo jej potrzebowałem. Dlaczego te uczucia krążą jak w labiryncie? Byłem zagubiony w ciemności. W moich snach byłem otoczony ścieżkami z murami z żywopłotu. Zawsze była noc.

- Nie mogłem, byś usłyszała moje imię.

- Więc zrobiłeś to?

Podniosła rękopisy The Surrogate. Skinąłem głową.

Milczała przez dłuższą chwilę. Mogłem zobaczyć o czym myśli.

W końcu to odłożyła i podeszła do mnie. Tym razem ja byłem przerażony.

Zamknąłem oczy i przygotowałem się. Lexie zabrała ode mnie butelkę i postawiła ją na ziemi.

Przytuliła mnie od tyłu, splatając swoje dłonie na moim sercu.

Boże, ta delikatna skóra...

- Zawsze mnie zwodzisz - szepnęła. - Zawsze mówisz do mnie przez usta, ale nigdy przez swoje. Nie wiesz, że cię kocham? Widzę cię ponad twoimi kłamstwami, zawsze cię znajdę.

Otworzyłem oczy i odsunąłem głowę, wpatrując się w sufit. Nie pozwolę tym łzom spaść.

Jej place zaczęły krążyć po mojej klatce piersiowej.

- Lexie... nie mogę.

- Nie możesz czego? - zaczęła składać pocałunki na moich plecach. Jej usta krążyły po moim ramieniu. Przygryzła je delikatnie, trzymając mnie za biodra.

- Nie mogę napisać sceny - wymamrotałem.

- Czekałam na tą scenę. Żyłam twoimi słowami. Dlaczego nie możesz pisać?

- Nie mogę tego poczuć. Te uczucie, nie mogę...

Zaczęła całować mnie po szyi i uszach. Przygryzła jego płatek, na co jęknąłem.

- Nie mogę - błagałem. - Nie mogę.

- Shh, Justin. Już dobrze, to koniec. Jestem tu i nigdy cię nie zostawię.

Poczułem jej piersi na swoich plecach. Jej dłoń powędrowała do moich bokserek. Dyszała. Po raz pierwszy od kilku miesięcy coś we mnie ruszyło.

- Och, kurwa - jęknąłem. - Lexie...

Zacząłem poruszać swoim kutasem pod jej dłonią. Szeptała mi słodkie słówka do ucha. Nie rozumiałem ich sensu, czułem tylko jej gorący oddech i zapierający odgłos.

Po chwili Lexie zsunęłą ze mnie moje bokserki. Jej palce zacisnęły się na moim fiucie, a drugą dłonią masowała moje jądra. Spojrzałem z niedowierzaniem.

- Ja nawet... - jęknąłem.

- Już dobrze, Justin. Już dobrze.

Blask ognia błysnął po naszej skórze. Otaczała nas cisza. Lexie dopasowywała się dłonią do mojego rytmu.

-  Och - westchnąłem. - Och.

Lexie wytarła swoją dłoń i objęła mnie na nowo. Owinąłem swoją rękę wokół niej.

- Jestem zmęczona - powiedziała, całując mój kark. - Jest późno. Możesz spać?

- Mm.

Oparłem swój ciężar ciała na niej. Kurwa, ja naprawdę czułem alkohol.

Udaliśmy się do sypialni. Widziałem potrójnie. Mimo to widziałem to, co Lexie miała na szyi. Naszyjnik kłódki, który jej kupiłem.

- Kłódka - wymamrotałem.

- Wygrawerowałam - powiedziała i wzięła moją dłoń, abym poczuł.

L & J

Lexie

Justin

Opadłem na łóżko i zatoczyłem się w ciemności.




Dzięki za komentarze. Jeśli taka liczba będzie pod tym, nowy dodam za parę dni :)
Taka mała sprawa. Do końca Night Owl pozostały niestety 4 rozdziały... i pytanie
jeśli skończę tłumaczyć to ff, zacząć nowe czy nie?
PS. jeśli zmieniacie user na tt to informujcie o tym, proszę.

niedziela, 7 czerwca 2015

Seventeen

21 komentarzy:
Lexie Catalano

Mój lot z DIA był opóźniony, co dało mi tylko więcej czasu, abym zastanowiła się nad tym, jak całkowicie straciłam swój rozum.

Niestety nie dało mi to czasu na to, bym się wycofała. Nie z Nate'm, który był jak ochroniarz. Dupek nie wspomniał, że ten lot będzie wspólny, a następnie pięć godzin drogi z Newark do Genewy.

Spędziłam około 9 godzin z bratem Justina.

I było to całkiem kłopotliwe.

- Lexie, proszę - powiedział Nate, próbując po raz dwudziesty zabrać plecak z moich ramion.

- Mam to - zasyczałam. Rzuciłam mu złowrogie spojrzenie i zmarszczyłam brwi. Ugh, czułam się dziwnie. Ci bogaci... aroganccy... przystojne dupki! Jak mogą być tak irytujące i żałosne w tym samym czasie?

Litość i wściekłość: te same uczucia, które czułam, gdy myślałam o Justinie.

Justin. Człowiek, którego chciałam uratować.

Był to pierwszy weekend października, który dał mi około tygodnia na myślenie. Nie wspomnę o tym, że podjęłam decyzję od razu, gdy usłyszałam, że Justin pije.

Spytałam Claudię o urlop. Ledwo uniosła wzrok znad komputera.

- Tak, w porządku, Lexie. Rozmawiałam o tym z Nathanielem. Będę w ten weekend w LA, a Laura w Chicago. Zamkniemy biuro.

- Chodzi o to... - zaczęłam. - Nie wiem ile mnie nie będzie. To może być weekend, albo dłużej. Naprawdę nie wiem.

- Wszystko w porządku. Wierz lub nie, mogę bez ciebie żyć.

Claudia spojrzała na mnie. Kurwa, pewnie myślała, że chcę płatnego urlopu, który zdecydowanie taki nie będzie. Dzięki Nate'owi miałam dodatkowe 5 tysięcy dolarów w moim banku. Zastanawiam sięczy Claudia o tym wiedziała. Zastanawiam się czy Justin o tym wiedział. Może to były jego pieniądze.

Ugh, teorie spiskowe muszą się zakończyć.

- Świetnie. Wyślę ci maila w przeciągu tygodnia.

- Brzmi dobrze, Lexie.

Ton i postawa Claudii zdradzały, że dostałam urlop. Opuściłam jej biuro, dopóki nie zmusiłam się na nią spojrzeć.

- Tak, Lexie?

- Kontaktowałaś się z Justinem?

- Tak. To wciąż mój autor. Rozmawiamy od czasu do czasu.

- Jak on się ma?

Zamknęłam oczy. Nie chciałam widzieć miażdżącego spojrzenia Claudii.

Ta kobieta to rekin. Sam Justin powiedział mi to kiedyś.

Boże, jestem zakochana w Justinie.

Moje serce przyspieszyło, gdy stałam w biurze Claudii . Nie potrzebowałam 5 tysięcy, aby go odwiedzić. Pieniądze były zniewagą.

Byłam w drodze do niego, bo go kocham. Ponieważ ta miłość jest nie do powstrzymania.

- Miewał lepsze dni - Claudia odezwała się cicho.

Zamrugałam oczami.

Jej mina zmiękła, a na nosie uformował się mały grymas.

- Staje się kimś innym, Lexie. Kimś... nie wiem. Trudno to określić - przesunęła palcami po klawiaturze.

- Ale ty możesz mi powiedzieć - odchrząknęła. - Jedź tam i powiedz mi jaki on jest.

Mrugnęłam i skinęłam głową.

- Tak zrobię - powiedziałam. - Obiecuję.

Wybiegłam szybko z biura. Claudia mnie potrzebuje. Tak samo Nate i Justin.

Spakowałam się w czwartek. Starałam się oddać pieniądze Nate'owi, ale on nie chciał ich. Powiedział mi, że może być chłodno.

Dopiero wtedy oznajmił mi, że będziemy podróżować razem. Dupek.

Nasz lot zaczyna się za 40 minut.

Nate uśmiechnął się po tym jak schowałam swój plecak i wyciągnęłam nogi.

- Podoba ci się to miejsce na nogi, panienko Catalano?

Zarumieniłam się.

- Nigdy wcześniej nie latałam pierwszą klasą.

- Ach. To jedyny sposób, aby latać.

Spojrzałam w okno w kształcie w pigułki.

Chciałam z nim porozmawiać po tym, jak mieliśmy drobne turbulencje - stresuję się podróżą, ale on zamknął oczy.

Uczyłam się jego twarzy.

Znów uderzyło do mnie podobieństwo Justina. Włosy Nate'a były czarne, choć kolor włosów Justina przypominał połyskujący piasek z ciemniejszymi pasmami. Przypomniałam sobie, jak były delikatne. Gdy przesuwałam po nich palcami, gdy się całowaliśmy...

Kurwa.

Nie udaję się do Nowego Jorku po to, by wskoczyć Justinowi do łóżka! Jadę tam, aby postarać się mu pomóc, a potem wrócić do swojego życia.

Gdy myślałam, że Nate śpi, wyciągnęłam swoją kopię The Silver Cord.

Ponownie czytałam książkę Justina. Czytanie było jak słuchanie jego głosu. Jego dowcipy, jego sarkazmy, jego mądrości... jego wszystko.

W piątkowy poranek zadzwoniłam do Claudii czy ma jakieś strony zastępcze. Nie było nic.

Jak irytująco.

Nate odwrócił okładkę mojej książki.

- Nate!

Podskoczyłam, krzycząc.

- Przepraszam, chciałem zobaczyć co czytasz.

Wepchnęłam The Silver Cord do mojego plecaka.

- Teraz już wiesz - moja twarz była czerwona.

- Tak, to jedna z moich ulubionych jego.

Zerknęłam na nieskazitelne ubranie mężczyzny obok mnie. Leciałam w wygodnych leginsach i turkusowej bluzce. Nate leciał w szarym garniturze i złotym krawacie.

Zaczął mnie intrygować. Co on robił? Zauważyłam obrączkę. Czy Bieberowie oszukują także swoje żony, nie tylko dziewczyny?

- Czy to prawda? - spytałam. - To rodzaj rodziny?

- Tak - uśmiechnął się do mnie. Skrzywiłam się. Sprawiał, że przez jego uśmiech, moja złość uchodziła. To było niepokojące. - Byłaś online w ostatnim czasie?

- Cóż, tak... Śledziłam informacje przez jakiś czas.

- Nie mogę cię winić.

Myślałam o The Silver Cord, gdy Nate się mi przyglądał.

- Więc wy chłopacy dorastaliśmy w mocnej wierze?

- Tak, bardzo.

- Nie pomyślałabym - mruknęłam. Uderzyłam dłońmi o swoje usta. Kurwa, nie chciałam tego mówić. Nate roześmiał się.

- Pomyśl o naszych imionach. Justin, Seth, Nathaniel. Wszystko biblijne. Nasi rodzice zabierali nas do kościoła po 2 razy w każdą niedzielę. Nasz wujek już nie tak bardzo.

- Rodzice - mruknęłam.

- Tak. Utrata ich była bardzo ciężka dla Justina. Był młody. Na tyle duży, aby ich zapamiętać, na tyle młody, by naprawdę zrozumieć. Chociaż nadal nie wiem czy rozumie. Odczuwa ból jak nikt inny i zawsze przechodzi przez wszystko emocjonalnie.

Patrzyłam na Nate'a w ciszy, by kontynuował.

- Pamiętam jak raz byliśmy na wakacjach w Maine. Nasz ojciec wszedł do jaskini i zniknął z pola widzenia. Justin... - Nate uśmiechnął się blado. - Położył się na ziemi w piasku i zaczął płakać. Mocno. Myślał, że naszego ojca już nie ma. Nie pocieszył się nawet wtedy, gdy tata się znalazł. W jego oczach nadal krążyły łzy. W jego oczach było coś więcej niż strach.

- Każda mała separacja odbija się echem szerszego pożegnania - powiedziałam cicho. To zdanie z The Silver Cord, moje ulubione.

- Dokładnie tak.

- On zawsze pragnął zostać pisarzem?

- Och, nie wiem. Mógł powiedzieć nie. Rzadko o tym odpowiada, ale raz słyszałem jak mówi, że bardziej niż pisania nienawidzi nie pisania - zaśmiał się Nate. - Po ukończeniu szkoły myślałem, że będzie pił już zawsze. Ale to pisanie stało się jego uzależnieniem.

Do teraz, pomyślałam.

- Tak, rozumiem. Dziękuję.

- Nie ma za co.

Schyliłam się, udając, że szukam czegoś w plecaku. Jak dziwnie. Rozmawiałam o życiu Justina z jego bratem.

- Tak... tak myślę.

- W porządku Lexie. Wiem o was sporo, a także i o tobie.

Mój żołądek się skręcił. Jak wiele Nate mógł wiedzieć? Ile Justin mu powiedział?

Moja panika musiała być oczywista, bo Nate szybko dodał: "Justin mówił same dobre rzeczy o tobie i o twojej rodzinie."

Uśmiechnęłam się lekko.

Ciągle myślałam o tym, jak Justin mógł doprowadzić się do takiego stanu. Czy to przeze mnie? Czy to dlatego, że odkryto jego tożsamość? Może oba?

Srebrny samochód Nate'a, srebrny Cadillas Sedan był zaparkowany w Newark.

- Mieszkam w pobliżu Trenton - wyjaśnił, wyjmując nasze torby z bagażnika. - Istnieją małe lotniska między tu, a Genewą.

Chwyciłam mój plecak.

Czas na rozmowę. Niesamowicie.

- Nie mam nic przeciwko jakiejś jeździe.

- Och, będziesz jeździć. Odbierzemy twój samochód z wypożyczani, gdy będziemy w Genewie.

Spojrzałam na swój telefon. Była 19:00. Nawet jeśli spędzimy dobrze czas, dotrzemy o północy.

- Nie sądzę. Wypożyczalnie będą zamknięte o tej godzinie.

Nate pokręcił głową. Dzięki Bogu był bardziej rozważnym kierowcą niż Justin.

- Pociągnąłem za kilka sznurków. Otworzą to dla nas.

Uśmiechnęłam się i spojrzałam przez okno. Więc Nate przekupił i ich. Pamiętam jak Justin chciał kupić mi wszystko.

Do czasu, kiedu dotariśmy do Pensywalnii, było już ciemno.

- Piękny kraj - odezwał się Nate. - Bardzo urodzajny. Czy to twój pierwszy raz na wschodzie?

- Tak. Dorastałam w Kolorado.

- Cóż. Przykro mi, że nie możesz zobaczyć więcej. Budzenie się w Finger Lakes będzie bardzo niesamowite.

Skinęłam głową i uśmiechnęłam się.

Mój umysł wrócił do słów Nate'a.

To nagły wypadek, po wszystkim.

Czy ja naprawdę byłam do tego odpowiednią osobą? Co miałam zrobić?

Zaliczyliśmy Nowy Jork i coś zmieniło się w Nate'cie. Siedział prosto i spoglądał na mnie tylko od czasu do czasu. Chciałam zatrzymać się na jedzenie? Nie. Chciałam filiżanki kawy? Nie.

- Wysadzę cię obok jeziora w Genewie. Spodoba ci się. Mam dla ciebie apartament. Na pewno przeglądałaś dokumenty, które ci dałem.

- Tak w skrócie - nie chcę myśleć o tym, ile Nate na mnie wydał. - Naprawdę nie musisz tego robić...

- Och przestań. Robisz mi przysługę Lexie. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, dzwoń do mnie. Zawsze mam telefon przy sobie. I oczywiście... - poprawił lusterko wsteczne i przeczesał palcami swoje włosy - możesz chcieć zobaczyć Justina już teraz.

Obserwowałam noc za oknem, chcąc ukryć strach na swojej twarzy.

Przwykłam do spokojnej, uproczywej obecności Nate'a w czasie podróży.

Justin i ja ledwo się teraz znaliśmy.

Byliśmy obcymi. Ponownie. Nadal.

- Czy... - wydyszałam. - Chodzi mi o to, dlaczego...

- Hm? Jesteś zmęczona. Ulokuj się w pokoju. Zobaczysz go rano. Jestem pewien, że on jest w pobliżu.

- Idziesz się z nim zobaczyć?

- Oczywiście - uśmiechnął się. - Więcej niż jeden raz. Jestem jego starszym bratem. Teraz jest inaczej.

Złapałam go na patrzeniu na mnie.

- On nie jest niebezpieczny, Lexie.

Czułam się taka mała. Przytuliłam swój plecak.

Nie jest niebezpieczny, to łatwe dla powiedzenia dla Nate'a. Justin nie zniszczył jego życia.

- Miewał myśli samobójcze?

- Nie, Boże, nie! - krzknął Nate.

Resztę drogi do Genewy jechaliśmy w milczeniu. Chciałam spytać Nate'a o milion rzeczy. Skąd wie, że nie ma takich myśli?

Nie wiem czy zatrzymam się w hotelu czy pójdę spotkać się z Justinem.

Czułam się ja kurczak.

Przyjazny, ale zmęczony pracownik udał się po mój samochód. Nate wypełnił jakieś formalności, prosząc o mój podpis tu i tam. Oczywiście wynajął mi Forda, a nie jakiś tańszy samochód.

Nocne powietrze było mroźne. Nate odprowadził moją walizkę do samochodu.

Nagle mnie przytulił.

- Dziękuję, Lexe - powiedział, puszczając mnie.

Patrzyłam na swoje stopy.

- Zależy mi na nim - powiedziałam cicho. - Bardzo.

- Wiem. Teraz to wiem. On cię potrzebuje.

- Wiem.

Słysząc te słowa, jestem pewna. Jestem tu w jakimś celu. Jestem tu dla człowieka, którego kocham.

- Będziemy w kontakcie - powiedziałam.

Apartament był zaledwie kilka minut od wypożyczalni samochodów.

W ciągu 10 minut znalazłam się na żwirowej drodze, prowadzącej do chatki wujka Justina. Jechałam powoli w całkowitej ciemności.

Moje dłonie pociły się na kierownicy.

Justin, mój Justin. Nie widziałam go tak długo. Moje oczy pragnęły go zobaczyć, moje ręce chciały go dotknąć. Moje serce wyrywało się ku niemu.

Zatrzymałam się i szłam przez resztę drogi. Październikowe powietrze było zimne.

Wysokie drzewa otaczały chatkę, która była średniej wielkości.

Uniosłam rękę, by zapukać do drzwi. Potem postanowiłam nacisnąć na klamkę.

Moje serce waliło, kiedy byłam w środku. Moje oczy przywykły do ciemności. Zauważyłam stolik i porozrzucane butelki, które w większości były puste.

Muchy brzęczały w ciszy. Naczynia wystawały z umywalki, a kwaśny zapach przecinał powietrze.

Rozbite szkło na podłodze.

Ubrania i papiery rozwalone wszędzie.

Coś zaszeleściło. Moje oczy dostrzegły Laurencego w klatce. Patrzył na mnie błyszczącymi ślepiami. Podeszłam na palcach do niego. Ukucnęłam i uśmiechnęłam się.

- Hej - wyszeptałam. - Już dobrze, nic się nie dzieje.

Usłyszałam kroki.

Odwróciłam się.

Patrzyłam na Justina.


Proszę o komentarze, bo nie wiem czy jest sens, abym dalej tłumaczyła.

środa, 3 czerwca 2015

Sixteen

9 komentarzy:
Justin Bieber

"Finger Lakes" jest krajem wina.

Kurwa, oni mają nawet wino pod nazwą Seneca Wine Trail. Chodzisz po tym całym cholernym jeziorze, dopóki nie zemdlejesz. 

To prawda, trafił mnie szlag. Pożyczyłem rower mojego brata i poruszałem się po terenie Genewy jak wariat. 

Nie przejmowanie się jest cholernie wyzwalające.

Wyposażyłem chatkę w masę wina. Nate przestał mnie dręczyć w połowie września, za co podziękowałem Bogu. Miał dobry pomysł, abym spędził trochę czasu sam na sam z naturą, ale nie potrzebowałem jego jako mojej matki.

Więc zacząłem pić na nowo. I co? Zapomniałem jak bardzo to kochałem.

I kurwa, napisałem Ten Thousand Nights, gdy mój tyłek był pijany. To wciąż jedna z najbardziej popularnych noweli. Mógłbym napisać dalszą część The Surrogate, nie ma problemu.

Rozsiadłem się na werandzie. Postanowiłem jak co tydzień zadzwonić do Claudii.

- Justin - westchnęła.

Boże, ta suka. Czy ona zawsze musi nią być? Spodziewałem się jej tonu och-nie-to-znowu-Justin jak cholera. Muszę porozmawiać z moim najsłynniejszym autorem.

- Tak, przepraszam, że padam na twoją cholerną paradę - mruknąłem niewyraźnie.

Cisza.

- Mam na myśli kurwa, Claudia... nie jestem sobą. Ostatnio jak sprawdzałem...

- To ten czas, Justin - jej głos był cichy i odległy. Spojrzałem na telefon. Była 4 rano.

- Jesteś dwie pieprzone godziny za mną! Boże, Claudia, kurwa ja pracuję również nad moim planem. Jest kurwa drugim Balzackiem!*  Co z Proustem? On potrzebuje...

- Czego chcesz?

Nie było pytania na końcu zdania Claudii. Ta suka. Wiedziała, że trzyma mnie za jaja, bo miała Lexie.

Wypiłem łyk Riesling. Potrzebowałem butelki wina. Jeszcze lepiej, potrzebowałem butelki Woodford Reserve.

- Wiesz, czego chcę. Co ona na to? Nigdy o to nie pytam, ale...

- Ona to kocha - Claudia stłumiła ziewnięcie.

Dobra, Claudia prawdopodobnie zasypiała, jakby mnie to kurwa obchodziło. Zasłużyła na to. Ona sprzedała mnie do dziennikarzy. Ona i Clara, może nawet Nate. Będę miał jeszcze czas, aby o tym myśleć. Oni wiedzieli o mnie i o Lexie.

Nie można ufać nikomu.

- Przysięgam - warknąłem. - Powiedz mi więcej.

- Ona... naprawdę wczuwa się w narratora.

- Dlaczego?

- Nie wiem, Justin. Pracujemy razem, nie robimy psychoanalizy.

- Och. pieprz się, Claudia.

Zakończyłem połączenie. Pieprzyć ją. Opróżniłem moją butelkę i rzuciłem nią, oglądając jak toczy się przez ganek. Co za kurwa wspaniała noc. Chłodna i ciemna, wietrznie i cicho. Wszystkim czego potrzebowałem były papierosy. Albo butelka piwa. Moje Ambien dawało kopa. Boże, kochałem to uczucie. Jak gdyby balon rozwijał się w mojej głowie i rósł.

Obudziłem się pijany.

Jezu, dlaczego śpię na werandzie? Byłem cholernie zmarznięty, miałem na sobie jedynie parę bokserem i to bolało jak skurwysyn. Osunąłem się na krześle z wikliny.

Przejrzałem swój telefon. Huh, rozmawiałem z Claudią. Boże, ona pewnie dzwoniła do mnie w środku nocy. Ona zawsze dzwoni, zawsze mnie nęka.

Poczołgałem się do środka i wziąłem dwa shoty Bourbon. Przełknąłem trzy szklanki wody. Cholera, to zawsze mi pomagało. Ból zniknął, żołądek zastygł, a dłonie przestały drżeć.

Odświeżyłem wodę Laurencego i zapełniłem jego miskę.

- Idealny poranek - powiedziałem w jego stronę. Nuciłem podczas ubierania się. Mm. czułem się tak dobrze, by pić. Piję całodobowo.

Mój umysł wariował, gdy szczotkowałem zęby. Poranek był chłodny. Zapaliłem papierosa i ruszyłem przed siebie, zastawiając za sobą otwarte okna. Chatka wujka była po środku niczego.

Szedłem wzdłuż żwirowej drogi do mojego najbliższego sąsiada, który miał farmę, na którą przyjeżdżali ludzie w celu zakupu świeżych warzyw i jajek. Osoba, która pisała za mnie czasem na maszynie była żoną farmera. Zapłaciłem jej dziesięć dolarów za napisanie jednej strony.

Mieliśmy ciężki start. Dużo zmian, do tego mój charakter pisma... ale po około miesiącu wszystko szło gładko. Pisałem coś, zaniosłem parę stron Wendy, kupiłem warzywa, napisałem strony, wysłałem to do Claudii i tak to się powtarza.

Nigdy nie przebywałem w sieci. Nie brałem ze sobą nawet laptopa. Internet był pełen plotek na mój temat i połowa była winą Clary. Tak właśnie poznałem Lexie. Nierealnie, anonimowo, przez stronę. Świecący ekran laptopa może jedynie przynieść mi ból.

- Masz dla mnie strony? - Wendy uśmiechnęła się, a kąciki jej oczu słodko się zmarszczyły.

Otaczały ją małe kurczaki. Gdy tylko mnie zobaczyła, wytarła swoje dłonie o spodnie.

- Tak, piętnaście czy coś koło tego.

W powietrzu unosiły się pióra. Nie lubiłem patrzeć Wendy w oczy. Cholera, nikomu nie lubię patrzeć w oczy. Kontakt wzrokowy jest zbyt intymny.

Wendy to zrozumiała, rozgryzła mnie. Nie przeszkadzał jej nawet mój oddech pełen alkoholu.

Wzięła ode mnie strony i potarła moje ramię. Jej dłonie były suche.

- Jasne, słoneczko - powiedziała. - Patrzysz na tych małych facetów? No spójrz na nie.

- Tak, są słodkie. Bóże, są słodziutkie - przejechałem dłonią po włosach. Potrzebowałem prysznica. I przy okazji mógłbym wypić dwa kolejne shoty. - Popatrzę na te zwierzaki przez chwilę, dobrze?

Wendy zaśmiała się.

- Justin, prosiłam cię, abyś przestał o cokolwiek prosić. Możesz przyjść do nich kiedy tylko chcesz. Będę w domu.

- Mm, dzięki. Dzięki Wendy.

Patrzyłem jak odchodzi w stronę wiejskiego domu. Tu i tam odchodziła farba. Teren był zaniedbany, a ogród potrzebował opieki.

Doskonałe. To miejsce było idealne. Zbliżyłem się do kurczaków.

- Hej maluchy - przykucnąłem i sięgnąłem po nie. Zaczęły ode mnie uciekać, na co jedynie się zaśmiałem. - Jesteście małymi frajerami. Wszystkie w przeciągu miesiąca będziecie brzydkie, grube i szare. No chodźcie tutaj.

Moje serce łamało się, gdy na nie patrzyłem. Zacząłbym płakać, gdybym tylko udał się do stodoły. Tak zwykle robiłem.

Wreszcie udało mi się schwytać jednego kurczaka. Przytuliłem go do piersi.

Mały ptaszek, pomyślałem. Ciepły, miękki, mały ptaszek.

Krążyłem wokół zwierząt i rozmawiałem z nimi. Karmiłem kozy i patrzyłem na wszystko inne. Pogłaskałem nawet małą świnkę.

W stodole rzucił się na mnie kot w prążki.

Rozejrzałem się. Nie było w pobliżu nikogo. Tylko ja i stary, czarny Percheron* w swojej stajni. Oddaliłem się od kota i podszedłem bliżej konia. Wiedziałem, że to głupie. Pogłaskałem go po głowie.

- Hej kolego - powiedziałem, a mój głos był gruby. Nie byłem smutny ani jakikolwiek. Mike powiedział, że płacz jest oczyszczający i czasem nie ma nic wspólnego z bólem.

Koń był silny, a jego szyja była czysta od mięśni. Przejechałem dłonią po jego pysku.

- Jesteś wieki i silny - szepnąłem.

Nawet w chłodny poranek stajnia była gorąca. W powietrzu unosił się zapach siana zmieszany z paszą. Przycisnąłem twarz do szyi konia, a łzy zaczęły spływać po moich policzkach.

- Justin?

Odwróciłem się.

Och, kurwa. Córka Wendy stała w drzwiach i uśmiechała się do mnie. Nigdy nie pamietałem jej imienia. Hope? Grace? Coś zdrowego i dziwnego.

- Mm, pieprzona alergia na siano - mruknąłem, pocierając oczy,

- Widzę, dopadło cię - podniosła pustą butelkę. - Mamy nowego cielaka, powinieneś ją zobaczyć.

Wsadziłem dłonie do kieszeni i spojrzałem w bok, kiedy dziewczyna zbliżyła się do mnie. Spojrzałem na nią. Miało mocne, czarne włosy, piegi i niebieskie oczy. Nosiła warkocz opadający na jej plecy. Widywałem ją wiele razy, ale nigdy nie przyszło mi na myśl, że mógłbym się jej spodobać.

- Tak, powinienem - odezwałem się. - I tak robiłem obchód.

- Mama już pracuje nad twoimi stronami. Wiesz, ona naprawdę kocha to robić. Nie pozwala mi nawet tego czytać.

Dziewczyna stanęła przede mną. Wydawała się być zbyt blisko, albo to ja byłem pijany.

- Cóż, tak - wymamrotałem. - To trochę prywatne.

- Nic wielkiego - zachichotała. Podniosła się na palcach i oplotła swoje ramiona dłońmi. Jej piersi wręcz patrzyły się na mnie. - Justin?

Nie poruszyłem się. Czułem się jak kawał gliny. Jej ramiona były fajnie smukłe, a ona była coraz bliżej. Jej oddech łaskotał moją szyję. Dziwne. Nie czułem nic. Stałem tam i patrzyłem obojętnie na jedną ze ścian.

- Dlaczego jesteś taki smutny? - spytała. - Jesteś taki smutny. Spróbuję cię uszczęśliwić.

Chłodny uśmiech wdarł się na moje usta.

- Myślisz, że to możliwe? - powiedziałem.

- Wiem, że mogę. Zadbam o ciebie - jej dłonie przesuwały się po moich plecach. Nadal nic nie czułem. Czułem jedynie jej dłonie na moim kręgosłupie, a potem na żebrach.

Dziewczyna zaczęła rozpinać moje spodnie. Pozwoliłem jej na to, patrząc beznamiętnie jak sobie radzi. Chwyciła mojego suchego fiuta, a ja widziałem jej ciemne brwi. Mój uśmiech drgnął.

Po minutowym masażu padła na kolana. Widziałem to jak bardzo była zdeterminowana. Zaczęła go lizać, a na końcu ssać. W jej oczach był błysk, gdy na mnie spojrzała.

Mój kutas nie reagował.

Wzruszyłem ramionami, a potem zacząłem się śmiać. Dziewczyna zrobiła się czerwona.

- Niezła próba, dzieciaku - powiedziałem.

Schowałem swojego penisa do spodni i opuściłem stodołę. Najwidoczniej śmiech działa tak samo jak łzy.

Zrobiłem sobie jajecznicę z dwóch jajek, gdy wrociłem do kabiny. Spożywałem posiłek, popijąc go Bourbon*. Jakoś po lekach i alkoholu mój żołądek stał się pełen. Starałem się jeść w ciągu dnia, chociaż w nocy i tak to zwracałem.

Nic trudnego, nudności przychodziły mi z łatwością.

Pisałem przez parę godzin, aż stałem się zbyt pijany, aby widzieć prosto. Mój bohater miał kochać się z kobietą. Chciałem napisać ekscytującą scenę seksu, ale nie wypływały ze mnie żadne słowa.

Nie wychodziło mi nic.

Zwykle siadałem, wyobrażałem sobie scenę i ją pisałem. Nie tym razem. Wciąż myślałem o Lexie. Chciałem napisać to dla niej.

Próbowałem ponownie połączyć się z moją pasją, którą kiedyś dzieliliśmy. W moich samochodzie, w moim pokoju, w jej łóżku. Obrazy były sterylne. Dłoń na skórze, serce zamknięte.

Kurwa. Co się ze mną dzieje? I dlaczego pozwoliłem Claudii, by dała czytać moją powieść Lexie? To nie miało sensu. Minęły trzy miesiące. Definitywny koniec mnie i Lexie.

Ledwo pamiętam dźwięk jej głosu, zapach jej włosów.

Stała się pomysłem,

*

Obudziłem się na kanapie. Dżinsy zmieniły się w spodnie od piżamy. Było trochę zimno.

Po wypiciu dwóch shotów Xanax, zadzowniłem do Mike'a.

Mike wciąż był przyzwoitym psychiatrą, nawet jeśli mu nawet nie ufałem. Podał mi leki, zanim przyleciałem do Nowego Jorku. Dzwoniłem do niego od czasu do czasu. Trzydzieści minut rozmowy z nim kosztowało mnie sto dolców, ale pieniądze nie miały dla mnie znaczenia.

- Witaj Justin. Jak się masz?

- Dobrze. Wiesz, dobrze. Czy to dobry czas?

- Tak, oczywiście.

Usłyszałem zamykanie drzwi.

- Spójrz, kto przepisuje twoje notatki? - powiedziałem.

- Justin, skończyliśmy...

- Nie, ja wiem. Ale mama Lexie, robi to, wiesz o tym? Myślałem o tych notatkach...

Mike był jednym z niewielu ludzi, którzy przerywali moją rozmową.

- Wiesz, że to byłoby dla mnie zły - odezwałem się. Zacząłem krążyć po kabinie. Mój cień podążał za mną. Nie miałem pojęcia która godzina, ani który dzień. Traciłem tygodnie na upijaniu się. - Są rzeczy, które chce powiedzieć. Ale nikt nie może wiedzieć. To trafia do internetu i wszędzie.

- Bierz te leki ode mnie na poważnie, Justin.

- Tak, biorę. Czy robisz notatki z naszych rozmów?

- Tak, robię krótkie notatki na temat naszych rozmów. Pozwól, że zadal ci pytanie.

- Dawaj.

- Czy bierzesz Zyprexa* jak ci przepisałem?

- Nie, nie za bardzo. Usypiają mnie. Biorę Xanax.

- Chciałbym, abyś nadal brał Xanax, ale takze i Zyprexa.

- Postaram się.

Uśmiechnąłem się i przewróciłem oczami na Laurencego. Klasycznie. Mike chciał oskarżyć mnie o paranoję.

- W każdym razie Mike, mam problem. W zasadzie... - odbiłem piłkę nogą o ścianę. - Mój kutas nie chce stawać.

- Okej... - powiedział Mike. - Masz problem z erekcją lub osiągnięciem wzwodu?

- Ze wzwodem, tak myślę.

- I od jak dawna to trwa?

- Około trzech miesięcy. Nie wiem, może dwa. Odkąd nie ma mnie w Denver.

- Próbowałeś współżyć?

Pomyślałem o dziewczynie ze stodoły.

- Mm, niezbyt - skrzywiłem się. Potrzebowałem kolejnego drinka. - Słuchaj. Wiem tylko, że kiedyś budziłem się, a on stał. Jasna cholera. Nie mogłem mu przecież powiedzieć o tym, jak mój kutas stawał się trwady przy Lexie. Jej głos sprawiał, że mógłbym dojść.

Moje gardło zaczęło palić, potarłem szczękę.

- Potrzebuję kurwa jakiejś Viagry* - uniosłem ton głosu. - Muszę się uwolnić. Potrzebuję tego. To doprowadza mnie do szału.

- Lekarstwo jest opcją. Ale nie mogę przepisać leków młodemu, zdrowemu człowiekowi...

- Rozmowa skończona - zakończyłem rozmowę i rzuciłem telefonem na kanapę.

Młody, zdrowy człowiek...

Może Mike miał rację. Może mój kutas wróciłby do żywych, gdybym przestał tyle pić. Jednak wątpię w to.

Otworzyłem butelkę piwa i usiadłem przy stole. Uniosłem pióro przy notatniku. Mogłem pominąć sceny seksu i wrócić do tego później. Ale jak poradzę sobie z resztą noweli? Seks był tu konieczny. Kurwa.

Usunąłem zdjęcia Lexie z mojego telefonu jakiś miesiąc temu. Nie zasługuję na to, by je mieć. Mimo wszystko, gdy starałem się o nich myśleć, przenosiłem swoją rękę między nogi.

Starałem sobie przypomnieć czas, gdy byliśmy dla siebie obcy w sieci.

Lexie.

I moment, kiedy pierwszy raz zobaczyłem jej zdjęcia.

Trzeci raz, w hotelu w Montanie.

Boże, jesteś idealna. Połóż się. Umieść telefon koło ucha. Chcę, abyś miała wolne obie dłonie.

Pod moją ręką, mój fiut nawet nie drgnął.

Rzuciłem butelką przez pokój. Rozbiła się o ścianę, a szkło leżało na ziemi. Laurence przeskoczył na drugi koniec klatki.

- Niestety - wymamrotałem. - Kurwa, przepraszam Laurence.

Odrzuciłem od siebie notes. Wstałem i udałem się na dół. Ból był błogosławioną ulgą. Podłoga wyrosła, by mnie spotkać, a ja opadłem na nią, niczym w rzekę zapomnienia.

* Percheron - rasa konia.
* Bourbon - rodzaj drinka
* Zyprexa - leki na schizofrenię
* Viagra - leki na potencję


Przepraszam, że rozdziału nie było tak długo. To wina mojego lenistwa i szkoły.
Za literówki przepraszam.